Maj i czerwiec w pomidorowym kalendarzu minęły mi bardzo szybko, chociaż z przygodami.

11 maja posadziłam do gruntu sadzonki i tak już dość przerośniętych, bo mających po 50cm wysokości  pomidorów. Na cztery dni przed zimnymi ogrodnikami i w ostatniej chwili przed remontem (wymiana okien) 120 krzaczków przywiązanych do palików musiało stawić czoła, a raczej liścia wybitnie niesprzyjającym warunkom atmosferycznym. W nocy temperatura spadła do 2 st, a w dzień duże nasłonecznienie podziałało na młode rośliny destrukcyjnie.  Podmarznięte i przypalone słońcem liście dostały wodnistych plam, częściowo zwiędły i w końcu opadły. Miałam poważne obawy, czy cała moja 2 miesięczna praca z sianiem, pikowaniem, sadzeniem nie pójdzie na marne. Po 2 tygodniach od posadzenia sadzonki składały się z łysej łodyżki i zawiązków szczytowych liści.

Taki stan zawieszenia  trwał do początku czerwca. Aby trochę wzmocnić pomidory podlałam gnojówką z żywokostu, a wczoraj także ze skrzypu. Ponadto opryskałam je biologicznym preparatem grzybobójczym i bakteriobóczym Serenade ASO . Wszystkie te zabiegi oraz pomyślny przebieg pogody sprawiły, że krzaki odżyły, a ja wreszcie odetchnęłam z ulgą. Dzisiaj wszystkie pomidory kwitną i większość ma już zawiązki owoców.

W tym czasie pomidory  w szklarni w  sprzyjających warunkach osiągnęły już wysokość 150cm, mają po kilka gron owoców. Pierwszy dojrzał Odat – podłużny pomarańczowy pomidor koktajlowy.  I gdyby nie atak mszyc na wszystko – pomidory, bakłażany, paprykę, sałatę, to uprawa w szklarni byłaby bezproblemowa.

Na własne dojrzałe pomidory z ogrodu będę musiała jeszcze poczekać ale jestem zadowolona, że mam na co czekać, bo w maju wydawało się że zbiorów nie będzie.